Elegancję pałacowej jadalni opisała H. Mniszkówna, która dobrze znała ten świat przedstawiony:
” Duży stół, przykryty obrusem holenderskim, z wytkanym na środku herbem Michorowskich, zastawiony był do kolacji. Po brzegach stały talerze z pysznej porcelany, malowanej w nikłe wzory, jak żołnierze w galowych mundurach. Obok na podstawkach spoczywały z godnością srebrne noże, widelce i wydatne kształty łyżek deserowych. Po drugiej stronie sterczały sztywne serwety, niby budki szyldwachów, z ciemniejszymi plasterkami chleba wewnątrz. Kryształowe kosze z owocami, szklanki, kieliszki, parę wspaniałych bukietów uzupełniało zastawę. Przy każdym nakryciu leżały wiązanki kwiatów. Kwiaty rozrzucone po stole nadawały mu wygląd majowy. Kamerdyner Jacenty i młodsi lokaje w czarnych frakach, zdobnych w złote guzy, z pąsowymi kamizelkami, oraz lokaj księżnej Podhoreckiej w żółtej kurtce liberyjnej krzątali się pomiędzy głównym stołem a kredensem i bocznym stolikiem, gdzie stały kompoty.”
Sekretarz królewski S. Czerniecki , autor pierwszej książki kucharskiej podaje przykłady przepisów, z których wynika, że szlachetnie urodzeni lubili urozmaicone potrawy. Najprostszą potrawą były jaja zmieszane z winem, cynamonem, cukrem i usmażone na maśle. Hrabiostwo Czapscy jedli mięso tylko z własnej hodowli. Krótki przepis: kwiczoły oczyścić, wybrać z nich kości, a na ich miejsce wprowadzić farsz, smażyć na maśle i polewać kwartą wina. „Głuszce zdobione bywały brodatą głową, wachlarzem ogona, rozpiętymi skrzydłami, jagnię chorągiewkami, a pieczone prosię w pysku miało jajo…” Radziwiłłowie zaś jadali kapłony z chrzanem i kalarepą.
Konia z rzędem temu, kto ze współczesnych próbował bęcwałów, kapłonów, kwiczołów, jemiołuszek, głuszców… W „Kucharzu doskonałym” W. Wielądek poświęca cały rozdział pulardom i kapłonom. (Pularda – młoda, nierozwinięta płciowo kura, tuczona w określony sposób celem uzyskania delikatnego i kruchego mięsa, kapłon to kastrowany kogut specjalnie tuczony w celu osiągnięcia dużej wagi i soczystego, smacznego, delikatnego mięsa, kwiczoł – gatunek niewielkiego ptaka wędrownego z rodziny drozdowatych).
Przygotowanie tylu potraw wymagało wielu wysiłku. Ot, choćby taka prosta galaretka: „Trzeba dużej formy jak na biszkopt sabaucki, postaw ją na 20 funtach lodu utłuczonego, znów drugą formę gładką w formie bani, tak ażeby kładąc większy mniejszy było na około na cal próżnego miejsca, ta druga forma powinna mieć u brzegów 3 małe klapki, za pomocą których można przytwierdzić do większej, aby się nie poruszało. Przestrzeń między dwoma formami zapełnij galaretą jaką bądź, ale bardzo przezroczystą. Zastudź, gdy stanie, nalej do 3 części w małą formę tak aby ją zaraz można wyjąć bez uszkodzenia galarety. W to próżne miejsce, włóż dobrze wypłukane 20 lub 21 truskawek, tyleż ananasowych, tyleż gałązek porzyczkowych białych i czerwonych, układając następującym sposobem: naprzód porzyczki białe w środek obrane z gałązek, na około truskawki ananasowe, na tych takaż korona z malin białych; wlej na to galarety i niech tak stanie. Poczem znowu wieniec z truskawek czerwonych, znów z porzyczek białych a w środek co zostanie, porzyczek i malin. Zalej znowu galaretą niech tak stanie. Zakończ wieńcem z truskawek ananasowych, porzyczek czerwonych i jakiego z tych owoców w środek. Zalej znowu galaretą ostatecznie i niech tak stanie.” Uff. Jak to dobrze, że żyję w czasach obecnych i przepisy są mniej skomplikowane, więc nie muszę wziąć kopy jaj i szukać dziewek służebnych do ubijania piany.
Polska uchodziła kiedyś za kraj „kędy potaziów albo zup nie znają.” Jak to zup u nas nie było? Otóż zamorscy nasze zupy uznawali za danie, ponieważ były gęste, zawiesiste, z dodatkami. Barszcze, rosoły miały wkładki mięsne, fasolę, ziemniaki, groch, pierożki, uszka, czy ciasto chlebowe. Kuchmistrz książąt Lubomirskich słynął z gęstej polewki z mleczów karpiowych ze „śpinokiem” oraz nóżek na zimno zalanych auszpikiem wydobywanych z główek i nóżek cielęcych. ( Zob. kuchnia Lidla poleca auszpik).
Obiad podawano o pierwszej, gong oznajmiał wszystkim, że mają zakładać fraki, ozdobne suknie, o spóźnieniu nie mogło być mowy. Stoły uginały się od salcesonów, kiszek, kiełbas, szynek w galaretach, pasztetów, mięsiwa, bab i tortów wielkich jak młyńskie koła. Jak coś spadło na ziemię, sfory psów od razu teren czyściły. Kiedy mnie coś upadło ze stołu, mama mówiła: przecież „krótko leżało”, podmuchaj i zjedz, jedzenia nie wolno marnować.
Gościnność Polaków była powszechnie znana. I tak każdy szlachcic przedstawiony A. Czartoryskiemu był już raz na zawsze zaproszony do jego stołu. Codziennie goszczono ok. osiemdziesięciu osób, w tym wielu artystów. Wódkę zaś wypijano galonami. Widać wątroby wówczas były z żelaza, a nerki ze stali. Ten luksus jedzenia łączony z malarstwem, zegarami, historią, literaturą i dysputami poetów, pisarzy, malarzy bardziej PODZIWIAM niż raki, indyki i kiełbaski wiedeńskie Gustava Dietricha. Obecnie dietetyczne listki sałaty jedzone w pośpiechu, zaprawione żółcią, frustracją, zdenerwowaniem, nie dodadzą zdrowia i nie uczynią człowieka lżejszym, młodszym i sprawniejszym, jak to sugerują wszystkie cud miód diety. Bo też nie ma nic cięższego na żołądek niż obiad – choćby tylko warzywny – podany w dusznej i złej atmosferze.
Ja chyba jednak wolę listki, niż te wszystkie głuszce i kwiczoły… Nie trzeba potem ciasno sznurować gorsetu 🙂
W jednym z cytatów było archaiczne określenie koloru bordo „pąsowy” 🙂 Bardzo lubię to słowo; szkoda, że zniknęło z naszego języka…
Bardzo ciekawy tekst. Spotkałam się z nazwami „pularda” i „kapłon”, ale byłam święcie przekonana, że to pierwsze to rodzaj potrawy mącznej, a to drugie – to gatunek ptaka 🙂
PolubieniePolubienie
Choć może jako tako potrafiłbym przy dzisiejszym stole się zachować, to przy tym sprzed wielu laty i tym sprzed wieków pewnie nic a nic. W tym pierwszym przypadku pewnie bym nie potrafił, w drugim by mnie przerażało/jak tu całą kaczkę „obrobić’, Teraz już wstydzić się nie muszę, nie bywam, nie zanosi się bym bywał przy tak eleganckich stołach. Za młodziutki już jestem. Przyznaję, tej umiejętności zazdroszczę. Choć bywało, kiedyś miałem osobistą satysfakcję, że moje zachowanie przy stole w restauracji tam hen było super w stosunku do miejscowych. Tam nawet niektórzy przy spożywaniu posiłków nakryć głowy nie zdejmują. Inne ich zachowania też bywają różne od naszych. Tak, po naukę jednak bym usiadł. Zrobisz takie szkolenie? Pozdrawiam. 🙂
PolubieniePolubienie
Przepraszam, źle się kliknęło. To mój komentarz, a nie odpowiedź do komentarza ~Damy Kameliowej. Obydwie Panie przepraszam. 🙂 🙂
PolubieniePolubienie
Ja wybaczam 🙂 Przeczytałam z ciekawością, zwłaszcza ta czapka przy stole mnie zaskoczyła…
PolubieniePolubienie
Manierę z czapką na głowie, ale za to w podkoszulku lansuje celebra z telewizora, a to TV ma wpływ na styl, modę i kulturę, dlatego taka przypodłogowo niska.
PolubieniePolubienie
Damo miła, nie sądzę, aby po tym małym ptaszku ktokolwiek utył, nawet gdyby zjadł obydwa naraz. Współcześni tyją, ponieważ mało się ruszają, a słodkości lubią i jedzą na okrągło, zamiast w porach posiłków.
PolubieniePolubienie
Może i racja… Ostatecznie człowiek musiał się sporo nabiegać, żeby te ptaszki upolować 😉
Gorzej z pożarciem prosiaków…
PolubieniePolubienie
Popraw mi, proszę, ostatnie zdanie, bo agramatyzm niecelowy puściłam 🙂
PolubieniePolubienie
Ok.
PolubieniePolubienie
„Między półmiski, rozmaitém ptastwem i ciastem napełnione, podług wielkości stołu stawiano dwie albo trzy misy ogromne, na kształt piramidów z rozmaitego pieczystego złożonych, które hajducy we dwóch nosili, boby jeden nieuniosł. Te piramidy na spodzie miały dwie pieczenie wielkie wołowe, na nich położona była ćwiartka jedna i druga cielęciny, daléj baranina, potém indyki, gęsi, kapłony, kurczęta, kuropatwy, bekasy, im wyżéj, tém coraz mniejsze ptastwo.”
PolubieniePolubienie
To ja poproszę „mniejsze ptastwo” 🙂
PolubieniePolubienie
Mówisz i masz: podano dla nas po skrzydełku jemiołuszki. Zastanawiam się, czy już odejść od tego stołu…
PolubieniePolubienie
Ja tam żałuję, że nie mam tuzina dziewek służebnych 🙂
Lubię takie opisy dawnych obyczajów. Dla mnie mistrzem jest Jędrzej Kitowicz, który opisał nie tylko obyczaje żywieniowe naszych rodaków w epoce saskiej. Jakie opisy pijatyk tam są 🙂 To se ne vrati 🙂
PolubieniePolubienie
Mnie by i tuzin nie wystarczył na moje gastrochętki… a że nie dysponuję to żrę sałatę… eh.
A takie zwyczaje to wypada choć znać, jeśli nie zaznać.
PolubieniePolubienie
Hegemonie, mówisz i masz Kitowicza: ” W wielki kociół w każdéj kuchni będący, nakładł kucharz całą goleń wołowa, z mięsa nieco ogołoconą, w sztuki porąbaną, a jeśli miał być wielki obiad, to przyłożył pieczeń jednę i drugą, ćwiartkę cielęciny, ćwiartkę baraniny, kapłona jednego i drugiego, słoniny niesłonéj karwasz, pietruszki, selerów, porów, marchwi; to wszystko wrzało bez soli w owym kotle, aż się mięsiwa od kości oddzieliły. Tym sokiem dopiero nalewali potrawy w osobnych rądlach gotowane…”
PolubieniePolubienie
W kwestii Krotochwil: „Mężczyźni pożerają młode dziewczęta jak owoce, a serca ich wypluwają jak pestki”
Magdalena Samozwaniec ,
PolubieniePolubienie
I cóżeś narobiła tym opisem 🙂 Z głodu zaśliniłem cały komputer i pobiegłem do kuchni, aby coś szybko ugotować. Niestety, nie znalazłem ani kapłona, ani goleni wołowej, ani ćwiartki cielęciny, czy baraniny. Była jedynie zupka typu „gorący kubek 😦
PolubieniePolubienie
Ćwieriakiewiczowa- na uwagę Elizy Orzeszkowej, że pisze o plackach, odpowiedziała: „A pani pod placki!”. Pisanie na kompie o kapłonach, czy bieda – zupce ma ten sam motyw, czyli „pod placki”, bo przecież pamiętasz, że pierwszą sztuką, z jaką człek się zetknął, to była sztuka mięsa.
PolubieniePolubienie
Poczytać można. I zapewne pięknie to wyglądało. Z jedzeniem już gorzej.:) Kapłona i pulardy nie jadłam, chociaż wiem co to. Kwiczołów nie lubię, bo… wyżerają truskawki.:))
Opisy Kitowicza też są wspaniałe. Chociaż muszę przyznać, że niektóre przepisy wywołują mdłości…:)
Pamiętam, że jak byłam mała, to szykowało się zawsze sporo jedzenia na jakieś imprezy. Teraz jakoś coraz mniej, ludzie mało co jedzą. Z piciem już też nie tak jak kiedyś.
Ale masz rację: najważniejsze jest towarzystwo. Bo w dobrym towarzystwie wszystko inaczej smakuje. I można docenić dobre potrawy.
Będzie trochę prywaty: na przykład takie pyszności jak Twoje.:)))
Pozdrawiam serdecznie:)
PolubieniePolubienie
OJ, tam pyszności…, ale kwiczoły są dość krzykliwe, więc dają się we znaki. Dawne przepisy wertuję i staram się wyobrazić oraz poczuć ten smak. Zasyłam pozdrowienia.
PolubieniePolubienie
Bardzo ciekawy wpis Ultro, znów przeczytałam go jednym tchem 🙂 Dużo różnych ciekawych rzeczy się dowiedziałam. Faktycznie obycie w dawnej wyższej sferze nie było łatwe, zwłaszcza, że trzeba było pałaszować tony jedzenia. Teraz natomiast bywając w wielkim świecie społecznym też trzeba znać pewne tajniki savoir vivre. Czasem na stole leży tyle sztućców i stoi tyle kieliszków, że aż człowiek obawia się co jest do czego.
Przepisy powaliły mnie i moją szczękę, masz rację Ultro dobrze, że te nasze są bardziej zrozumiałe, bo nie wiem, czy odważyłabym się na gotowanie z taką książką kucharską 🙂 Chociaż ten przepis z jajkami cukrem i cynamonem brzmi całkiem smacznie, to taki omlet cynamonowy.
Pozdrawiam smacznie 🙂
PolubieniePolubienie
Podaję za Kitowiczem skład farszu do nadziania mięsiwa: ”Drugi wymysł był farsz, to jest siekanka z łoju wołowego, z cielęciny, z kapłona, z chleba tartego, jajec, masła, gałki muszkatułowéj, pieprzu, imbieru, i innych korzeniów; tym farszem nadziewano mostki cielęce i baranie, prosięta, kapłony, kury, które nazywano pulardami.” Podobny do współczesnego. Też smacznie pozdrawiam.
PolubieniePolubienie
Ciekawi mnie to ciągłe powtarzanie się łoju w przepisach. Co takiego interesującego było (i jest) w tym tłuszczu, że go do tak wielu potraw dodawano??? Bo że współcześnie o nim się nie mówi, to dla mnie jasne, ale zaczyna mnie to intrygować. 🙂
PolubieniePolubienie
Sprzedawczyni widząc, że zbyt chude mięso biorę do pasztetu, doradziła mi, by wziąć stopić kawałek łoju i dodać. Kiedy zaczął się topić, smród wyrzucił mnie z kuchni. Sikorki zaś były zadowolone. Wiem, że kołduny też powinny być z łojem, ale obecnie to nawet nie ma gdzie kupić. Ale ten specyficzny zapach nie każdemu odpowiada.
PolubieniePolubienie
Nie wiem jak w innych krajach, ale w Polsce, od zawsze, „brzuchów pilnują bardziej niż Rzeczypospolitej”…
PolubieniePolubienie
Hmm, czy wiesz, że „jak się księciu Sanguszce chciało jeść, to przestawiał wskazówki na pierwszą”. Zatem nie tylko pilnowali brzuchów, ale naginali godziny wedle upodobania.
PolubieniePolubienie
Jakim cudem oni usuwali kości z jemiołuszek i kwiczołów???? Toż to drobiazg ptasi!!!! I co to był ten bęcwał???
Mając przed sobą takie specjały trudno zapewne było opanować obżarstwo, tym bardziej że skutki takiej diety były raczej mało znane?
A tak przy okazji trzeba sobie zdawać sprawę z takiej okoliczności, że przy okazji żywienia się pańskiej rodziny utrzymanie miały całe zastępy służby, kuchcików i kucharzy (kucharek). Raz że nie wszystko szło na pański stół, bo znaczne ilości produktów „pośledniej” jakości zupełnie go nie oglądały, a dwa że nie wszystko było zjadane, bo ileż można?! Stąd np. z dziczyzny na stół trafiały polędwice i szynki (udźce, combry), a reszta do grochu czy kapusty dla służby. Zapewne różnie bywało, ale nie raz te „resztki z pańskiego stołu” musiały być znaczne i bieda była, gdy państwa zabrakło.
PolubieniePolubienie
Żmudna robota, coś wiem o tym, ponieważ usuwam kości z dużego ptaka, czyli kury. Solę, przyprawiam, rozpłaszczam tłuczkiem, kładę grubsze pasy przyprawionego solą, czosnkiem i pieprzem mięsa z szynki, zwijam, sznurkiem obwiązuję, podlewam bulionem i piekę ok. dwóch godz. I do drugiego dania, i do chleba zdrowsze niż faszerowana chemią wędlina.
PolubieniePolubienie
Kury w handlu są tak podłej jakości, że wole nie kupować a kurczaki zbyt delikatne na takie zabawy. Jednak czasami się skuszę i robię faszerowanego bez kości. Jednakowoż rodzina wpada w umiarkowany entuzjazm, więc robię to z rzadka. Kto wie, może wersja wędzona bardziej by wszystkim przypadła do gustu? Będę musiał poeksperymentować – może jakieś nawiązanie do galantyny??? 🙂
PolubieniePolubienie
Pomyślałam: a może zamiast kurczaka wziąć królika. U znajomego urodziło się pięć małych króliczków…
Wersja wędzona super, ślinka sama leci.
PolubieniePolubienie
Może kiedyś? Na razie jakoś nie mam przekonania do tego rodzaju potrawy. 🙂
PolubieniePolubienie
Trzeba to przeanalizować, rolada musi być.
PolubieniePolubienie
Królika? Takiego ładnego, uszatego, z miękkim futerkiem??? 😦
Hehe, miałam propozycję przeprowadzki na wieś i nie zdecydowałam się z jednego powodu – nie potrafiłabym zjeść kury, którą karmiłam, o którą dbałam i z którą gadałam (bo ja gadam do zwierząt). To już wolę te sklepowe, bo one są już bez oczu 😀 😀
PolubieniePolubienie
Marchewko, synek znajomego hoduje, aby sobie zarobić. Gdybyś widziała, jak dba o nie, daje marchewki, zbiera listki, rozmawia z nimi. Co roku jesienią kupuję od niego królika. Wiem, że mięso zdrowe, a królik żył szczęśliwie. Nie ma porównania z tymi kurczakami czy królikami hodowanymi na handel.
PolubieniePolubienie
Toż to istne rozpasanie było. Nic dziwnego, że średnia wieku ówczesnych konsumentów owych specyjałow była gdzieś tak w połowie dzisiejszej skali.
Pieniądz przychodził łatwo i łatwo się rozchodził.
Ja tam wolę dzisiejszą wystawność, chociaż i ona bywa nad wyraz wystawna
PolubieniePolubienie
Zauważmy, że na te obiady proszono literatów, muzyków, artystów, dyskutowano, czyli nie chodziło wyłącznie o jedzenie.
PolubieniePolubienie
Witaj, Ultro.
A jednak przychodzi taki czas, gdy sięgamy po stare, sprawdzone przez nasze mamy, babcie, prababcie przepisy. Kuchnia zamienia się w komnatę alchemika, a smakowite zapachy rozchodzą się od piwnic po powały 🙂
Przed Wielkanocą pachną puszyste baby, słodkie mazurki, lukrowane serniki…
W garze kipi żur na zakwasie z żytniego chleba, mięso na kiełbasy szczypie w nos gorczycowym aromatem, kulebiakowy zaczyn rozsiewa zapach drożdży…
I właściwie już się nie wie – piernik pachnie pasztetem, czy może pasztet – piernikiem 🙂
Potem od czerwca do października warzą się konfitury z poziomek, malin i dzikiej róży, jabłkowe dżemy i śliwkowe powidła…
Cały dom przesiąka goździkami i octem, a na półkach pojawiają się słoje gruszek, papryki, grzybów 🙂
Aż nadchodzi przedwigilijna pora i zaczyna się nieśpieszna krzątanina przy gęstym, tchnącym jabłkami i czosnkiem barszczu, kapuściano-grzybowych pierogach, rodzynkowo-miodowym karpiu…
Sałatka wigilijna kusi wonią gotowanej ryby i kiszonych ogórków, bigos przyprawia o zawrót głowy…
Makowce szklą się przesmażoną pomarańczową skórką, a łazanki łaskoczą nozdrza wonią migdałów i rumu 🙂
Przynajmniej w niektórych domach 🙂
Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
Do tych smakowitości dodam za p. Jędrzejem: „Do zjedzenia stawiano po brzegach taflów w małych karafinkach rozmaite konfitury mokre, wiśnie, pożyczki, agrest, śliwki czarne, śliwki zielone, orzechy włoskie, a przy taflach na farfurkach stawiano konfitury suche, jako to gruszki w cukrze smażone, migdały cukrem białym oblewane i karulek takimże sposobem; lody cukrowe, to jest: massy cukrowe, z śmietany, malin albo innych soków, zimnem stężonych w figury rozmaite melonów, arbuzów, kunsztem cukiernickim utworzone, i galarety z rosołu mięsnego i cukru składane, biszkokty, makaroniki, pierniczki, i frukta świeże ogrodowe.”
PolubieniePolubienie
Wielkie gabaryty mięsiwa do gęby, tłuszcz leje się po brodzie, coś spadnie na podłogę i zaprosi psa, wielkiego psa, a na stół wędrują obgryzione kości, wszystko to popijane winem, miodem pitnym czy jeszcze innym trunkiem, a potem deser z młyńskiego koła. Ile to można tak wytrzymać? Nic dziwnego, że ich życie nie było długie.
O kapłonach słyszałam.
Pozdrawiam. 🙂 .
PolubieniePolubienie
Twój opis jest niezwykle sugestywny! 🙂 Zwłaszcza te gęby nie mogą zniknąć mi z oczu 🙂
PolubieniePolubienie
„Na ostatku aby na niczem nie zbywało wykwintności; na każdym talerzu kładziono po kilka drewienek bukszpanowych cienko i konczysto zastruganych do wykluwania zębów, których drewienek w Warszawie kopę płacono Noremberczykom po dwa tynfy, to jest po dwa złote dzisiejsze i po groszy miedzianych 16. Te drewienka wolno było każdemu zabierać do swego sztucca czyli jak go nazywano zębodluba, drewienka zaś same nazywano iglicami, z podobieństwa do takiego narzędzia. Do wielkiego stołu od osób kilkudziesiąt, wyszło takich iglic kopa jedna i druga;”
PolubieniePolubienie
Nie… Może i drewienka były oznaką dbałości o higienę jamy ustnej, ale widok kilkudziesięciu gości zgodnie dłubiących po posiłku w zębach to dla mnie aż nadto… Bo, że wszyscy w tym celu wychodzili w ustronne miejsce, raczej nie uwierzę.
PolubieniePolubienie
I tak dobrze, że drewienko nie było jedno, bo musiałoby być przechodnie z ust do ust jak ten kieliszek: „ Goście od szarego końca siedzący, z jednéj szklanki pili, za koleją, lub z jednego puhara. Biała płeć nawet nie miała odrazy przytykać swoich ust delikatnych do puhara w koléj idącego. Jak zaś nastały kielichy sklanne i kieliszki, nastała zarazem i obrzydliwość cudzéj gęby. Kto spełnił kielich, nim go drugiemu podał, wytarł go czysto serwetą”
PolubieniePolubienie
Przechodnie drewienko…? Brrr 🙂
PolubieniePolubienie
Sama piłam z takiej przechodniej szklanki wodę z saturatora. I przeżyłam.
PolubieniePolubienie
W niedzielę byłem – tu za wodą, na poprawinach wesela polskiego i przy kosztowaniu naleweczki na spirytusie miałem okazję pić do kogoś, gdy ktoś inny przepijał do mnie. Zwyczaj pozostał w narodzie. Drewienka wspólnego nie było. Jedzenia prawie tyle, co w Twoim opisie Ultro.
Miło było
PolubieniePolubienie
Sto lat Tatulu w wspólnym szczęściu i zdrowiu życzę. Gratulacje.
PolubieniePolubienie
Zauważ, że przy stole siedziało osiemdziesiąt osób, a nie troje jak obecnie. Jedzenia musiało być dużo, jak zaproszono taką ilość osób, w tym obowiązkowo artystów.
PolubieniePolubienie
Z filmów historycznych kojarzę te mięsiwa tłuszczem ociekające, to zażeranie się z rozkoszą. Panie z kolei dziobały w talerzu niczym koliberki.
PolubieniePolubienie
Coś mi przerwało wywody 😦
Dodam, że jak ze wszystkim, tak z jedzeniem , wystarczy zachować złoty środek. I jadać w spokoju, ściśnięty żołądek nie poradzi sobie z trawieniem nawet wspaniale przyrządzonych bażantów.
A i nam, szarej gawiedzi, milej zjadać przy czystym stole w czystym pomieszczeniu i w dobrej atmosferze.
Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
”Nie ustępując nasi Polacy w niczém Włochom i Francuzom, nawykli powoli, a daléj w najlepsze specyały obrócili, owady i obrzezki, któremi się ojcowie ich, jak jaką nieczystością, brzydzili. Jedli żaby, żółcie, ostrygi, ślimaki, granele, to jest jądrka młodym jagniętom i ciołkom wyrzynane, grzebienie kurze i nóżki kuropatwie, same paluszki nad świecą woskową przypiekane, którym sama tylko imaginacya jakiegoś smaku dodawała; sałaty, ogórki, musztardy i inne surowizny, które dawano do stołu do sztuki mięsa i pieczeniów.”
PolubieniePolubienie
Kto lubił jeść, a miał dobrą przemianę materii, czemu miałby żywić się sałatą. Mój szczuplutki i do końca bez sklerozy dziadek do każdej zupy musiał mieć kromkę chleba z paskami słoniny, a kartoflankę okraszał łyżką smalcu. Ja jem chudo, a cholesterol podwyższony…
PolubieniePolubienie
Porzyczki białe lubię i owszem,
ale mój żołądek tamtego jadła by nie wytrzymał.
I myślę, że w tamtych czasach również tak było….
i dlatego krócej się żyło…
Dziękuję po raz kolejny za ciekawy opis picia i jadła.
Jednak cieszę się, że żyję tu iteraz.
Miłego dnia 🙂
PolubieniePolubienie
I ja się cieszę, że żyję współcześnie, ponieważ nie każdy miał to szczęście urodzić się w pałacu. Ale poczytać warto: „Staroświeckim pączkiem, trafiwszy w oko, mógłby je był podsinić, dziś pączek jest tak pulchny, tak lekki, że ścisnąwszy go w ręku, znowu się rozciąga i pęcznieje, jak gąbka do swojéj objętości, a wiatr zdmuchnąłby go z półmiska.”
PolubieniePolubienie
Wizja siadania z państwem do stołu wcale, ale to wcale mnie nie pociąga. Wyznaję zasadę, że je się, żeby żyć, a nie odwrotnie. Wiem, nie jestem po linii i trendy, ale tak mam i chyba mi z tym dobrze 🙂
PolubieniePolubienie
Żyjemy w świecie przebodźcowanym i już niewiele nas zadziwi. Ostatnio jeden z panów wpadł na genialny pomysł i sprzedaje powietrze w puszce. Wystarczy powąchać i już ma się dobry humor i jeść się nie chce.
PolubieniePolubienie
Frak to strój wieczorowy i zakłada się go nie wcześniej niż o 20. No, chyba, że na jakąś specjalną ceremonię dworską albo uroczystość z udziałem papieża.
PolubieniePolubienie
O frakach i dekoltowanych sukniach gości u Radziwiłłów bawiących w K-wie pisała S. Grzegorzewska. Także o gościnności i zapraszaniu literatów, artystów, którym fundowano wyjazdy zagraniczne, opłacano szkoły.
PolubieniePolubienie
Znalazłam tylko fragment dotyczący obiadu u jej babci w Proszówkach. O ubiorze mowy nie ma. Ale, że frak się stał ubiorem wieczorowym w trakcie jej życia, to rzeczywiście mogła pisać o frakach do obiadu. Wspomniałaś o Mniszkównie, to mnie trochę co do czasów zmyliło
PolubieniePolubienie
Ale mężczyźni wówczas dbali o siebie: „Nic zaś tak nie odrażało od siebie białą płeć jak wąsy, gdy miały pod dostatkiem w stroju cudzoziemskim gachów bez wąsów, a do tego równie jak niewiasty wypudrowanych, wyfryzowanych, wygorsowanych, wypiżmowanych. Jest to powszechnie w naturze, lubić obmioty sobie podobne.”
PolubieniePolubienie
Szanowni państwo – zjadając „dietetyczne” paróweczki cielęce, nawet wykonane wg restrykcyjnych norm, zjadacie ponad 50 % CZYSTEGO TŁUSZCZU!!!! Tylko odrobinę tańsze zawierają go więcej. Mięso z kurczaka w 1/3 składa się z TŁUSZCZU, bo nie da się wyhodować w ciągu raptem 30 dni innego. Jeżeli nie wierzycie, to usmażcie kurczaka na patelni teflonowej, bez tłuszczu – będzie w nim pływał!!!
Z drugiej strony, mięso bez tłuszczu jest niesmaczne i trzeba go dodawać bo inaczej trudno przełknąć. Dobry kucharz potrafi tak wszystko przygotować, że jest i zdrowe, i smaczne, ale z realiów musi sobie zdawać sprawę.
Dla przykładu – kiełbasa „palcówka” z wielkimi kawałkami słoniny jest wędlinką stosunkowo chudą, natomiast kiełbasa podlaska czy śląska zawiera tłuszczu dużo więcej. Wszelkie „grillowe” czy studenckie są po prostu niejadalne. Technologia produkcji potrafi tłuszcz uwydatnić lub ukryć, przynajmniej dla wzroku. Ja to potrafię. 🙂
Pozdrawiam i smacznego! 😀
PolubieniePolubienie
Zenonieeee! No nieeee!
PolubieniePolubienie
No i czego protestujesz?! 😀
Trzeba się integrować przy jadle i napitku i nie wydziwiać!!! 😀 😀 😀
PolubieniePolubienie
O.Wilde powiedział, że z kobietą jest jak z kiełbasą – lepiej nie widzieć przygotowań. Dzisiaj to by wymienił PARÓWKI!
Chociaż parówkę z kwiczoła to bym akurat zjadła 😉
PolubieniePolubienie
Podobno z kwiczoła najlepszy był pasztet? Ja je jednak wole swobodnie skaczące po trawniku! 😀
PolubieniePolubienie
Tak się zastanawiam, czy jemiołuszki, kwiczoły nie są czasem pod ochroną… Pasztet z królika też niczego sobie.
PolubieniePolubienie
A kto by wtedy kwiczoł?
PolubieniePolubienie
Brzuchy z głodu?
PolubieniePolubienie
Nie jadłem śniadania, więc przeczytanie Twojego tekstu było dla mnie torturą:) Wrócę do niego jeszcze raz, ale zaopatrzony w (przynajmniej) suchy prowiant:) PS. Polecam Ci książeczkę M. Samozwaniec „Łyżka za cholewą, a widelec na stole”. Pyszna 🙂 lektura.
PolubieniePolubienie
Przepraszam, jeżeli obrzydziłem śniadanko. 😦
Moje kulinarne poszukiwania bardziej sięgają prostej kuchni wiejskiej, bo zwyczajnie zdrowsza i smaczniejsza, przynajmniej dla mego podniebienia. Na tym polu mam niejakie doświadczenie, łącząc tradycje różnych regionów. Do tego doszło mi trochę kuchennej chemii i fizyki, z dobrym skutkiem. A w załączeniu troszkę kiełbaski przed uwędzeniem – Nałęczów, 28 maja 2016 r.
Podobno nie była najpodlejsza? 😀
PolubieniePolubienie
Pęta bez chemii. Da się? Da się.
PolubieniePolubienie
Wojtku, coś z M. Samozwaniec:
„Gorzkie prawdy z trudem się połyka, ale za to korzystnie się odbijają”
PolubieniePolubienie
och! to bęcwały były kiedyś jadalne…?
Jak to się czasy zmieniają! Dziś przecież są niestrawne…!
Może to kwestia żołądków?
~~~~
Sama sztuka jedzenia jest trudna. Kanony zachowania się przy stole ciągle ewoluują.
Niedopuszczalne kiedyś zjadanie ryby z pomocą noża, dziś jest już przeszłością. Podobnie z ogryzaniem kosteczek (czy to drobiu, czy żabich udek) – dziś można z wdziękiem czynić to bez sztućców.
Gorzej już, gdy popije się potrawę apetyczną wodą z cytryną, ustawioną w miseczce.
Są też amatorzy sushi, nadziewający kąsek jedną pałeczką, by poprowadzić je do ust.
Jakże eleganckie kiedyś było picie kawy, czy herbaty z odchylonym paluszkiem. A dziś?
A wykałaczki? Kiedyś wszędobylskie na stole?
Sposób zjadania bezy mamy już, na szczęście, „na blachę” opanowany. 😉
Ludzie sami tworzą sztywne reguły, których stosowanie sprawia im potem trudności. Ba! Przestrzeganie „do bólu” ustalonych zasad często zakłóca smakowitą degustację, choć przyswoić sobie dobre maniery zawsze można.
Jedyną „pociechą” jest pewnie fakt, że gorszy sortt nie bywa często na rautach i przyjęciach.
Być może, dlatego też zdecydowanie bardziej woli grillowanie na łonie natury?
~~~~
Czytając opis Leny, doznałam dziwnego uczucia: WIDZIAŁAM ZAPACHY!
🙂 🙂
PolubieniePolubienie
Witaj, Małgoś.
Pozostają jeszcze ptysie, które uwielbiam 🙂
Co do wykałaczek, to zawsze zastanawiałam się, kto – na Boga – może mieć tak duże dziury?
Z pewnym zażenowaniem stwierdzam też, że jedna zasada znienawidzonej kindersztuby bardzo mi się przydaje – dzięki „książkom pod pachami” nie wybijam sąsiadom sztućców nawet , gdy przy stole jest bardzo ciasno 🙂
Widziałaś? Witaj w moim świecie 😉
Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
Leno, to były drewienka do wydłubywania resztek (zamiast nici), ale jak czytałam, że na tych stołach zabijano chodzące po nich insekty…
PolubieniePolubienie
Wykałaczki masowo zaczęto produkować w XIX w, (choć niektórzy badacze upierają się, że źdźbła trawy używane przez naszych praprzodków, już 1,8 mln lat temu – też można za nie uznawać).
W każdym razie …
Służyć miały, jak Ultra zaznaczyła, do wydłubywania resztek pokarmu spomiędzy zębów.
To ja się uprzejmie zapytowywuję: w tak zacnym gronie, wśród fraków, wykwintnych toalet i koafiur – gdzie biesiadnicy wypluwali owe resztki? Na stół? Pod stół? Na siebie nawzajem?
Skąd też taka głupia nazwa, kojarząca się raczej … z kałem?
I czy w związku z zastosowaniem tychże wykałaczek można udowodnić twierdzenie marksistów, że dopiero używanie narzędzi doprowadziło do naszego uczłowieczenia?
ups…! 😉 🙂
PolubieniePolubienie
Małgosiu, cytuję Kitowicza: „Na ostatku aby na niczem nie zbywało wykwintności; na każdym talerzu kładziono po kilka drewienek bukszpanowych cienko i konczysto zastruganych do wykluwania zębów, których drewienek w Warszawie kopę płacono Noremberczykom po dwa tynfy, to jest po dwa złote dzisiejsze i po groszy miedzianych 16. Te drewienka wolno było każdemu zabierać do swego sztucca czyli jak go nazywano zębodluba, drewienka zaś same nazywano iglicami, z podobieństwa do takiego narzędzia. Do wielkiego stołu od osób kilkudziesiąt, wyszło takich iglic kopa jedna i druga.” Dwie kopy iglic- zębodłubów na stole to dopiero prawdziwe uczłowieczenie! I tylko ciekawić może zdanie Kitowicza, że za każdym razem należało nowe patyki kupować, zamiast tych samych używać… I tu widać pełnię uczłowieczenia za pomocą drewnodłuba. Mógł przecież być jeden i tym jednym wszyscy by się obsłużyli przy wydłubywaniu tych resztek.
PolubieniePolubienie
🙂 A to mi pan Kitowicz zgrabnie wszystko objaśnił! Dwa tynfy za kopę, powiada. Toż to cały majątek na same zębodłuby (tyż piękna nazwa!) można było stracić! 😦
Nie wiem, co ja dzisiaj zjadłam, ale nawracać chcę nadal do marksistów.
Bo widzisz: te przepyszne uczty, te wystawne przyjęcia, ta mnogość potraw – wszystko to mogło zaistnieć dzięki mamonie.
Mawiał bowiem pewien przystojniak, Karol: byt określa świadomość.
No i dobrze!
A dziś?
Odrzuciwszy z obrzydzeniem koncepcję Marksa, zaczęliśmy wyznawać jej odwrotność: świadomość określa byt.
I doopa! Nie ma świadomości – to i bytu nie ma!
Nie ma uczt.
Nie ma kwiczołów i pulard.
Nie ma nic (Kononowicz).
…
Czy wspominałam, że coś niestrawnego zjadłam? I pieprzę? 😉
PolubieniePolubienie
A może – zważywszy na obecność amylazy – dociumkiwali?
A wykałaczka, że tak mądralistycznie podejmę wątek, pochodzi od „wykalać=wykłuwać”.
Kto wie, kto wie…
Może pan Karol właśnie podczas wykłuwania zębów wpadł na ten pomysł…
Dziś już się nie dowiemy…
Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
To już wolę ciumkanie i mlaskanie od publicznego wydłubywania resztek z zębów. A czytałam, że niektórzy goście te resztki poddawali oględzinom…
PolubieniePolubienie
Ultro kochana!
Tak naprawdę termin „wykłuwanie” nie jest do końca jednoznaczny, a posiadanie szpar nie wyklucza posiadania dziur 😉
Własne doświadczenia w tej materii mówią mi natomiast, że nawet najgorzej przyrządzone mięsiwo (czytaj najtwardsze) nie zostawia włókien, gdy klawiatura szczelna 🙂
O Matyldosiu kochana, Koontzem powiało…
Ale jak się pomyśli, że taki Blatta Lateralis ma aż pięć procent tłuszczyku…
Nie. Jednak błeee…
Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
Czy wiesz, że u Blatta laterallis występuje dymorfizm płciowy? W Turcji można pochrupać karaczany do woli. Myślisz, że pięć procent tłuszczyku zaszkodzi?
PolubieniePolubienie
Pulardy nie jadłem, ale żyłem już w czasach gdy tego określenia używano do niezbyt eleganckiego określenia pewnych kobiet,
Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
O to, to, to.
„Moja” pularda musiała być nieapetycznie blada, rozlazła i niechlujnie ubrana.
Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
„Pulardą nazywa się kura kapłoniona, którey się iaiecznik wybiera, aby stała się niepłodną, a tym samym tłuścieyszą. Bez wątpienia mięso iey zdrowe, smacznieysze, strawnieysze, i posilnieysze iest, iak od całej kury. Rzecz cała czyni się iak u kapłona” (K. Kluk).
Pularda nie wyglądała pięknie, gdyż miała grubą szyję, obszernie utuczony tułów i kolebała się przy chodzeniu, więc szybko kojarzono z niektórymi paniami, stąd te nieeleganckie określenia.
PolubieniePolubienie
Nie rozumiem, dlaczego kolejny raz komentarz jest teoretycznie opublikowany, ale w praktyce – niekoniecznie:) Zamieściłem jeden po P. Zenonie, a tu figa z makiem. OK. Kończę marudzić i polecam Ci książeczkę M. Samozwaniec „Łyżka za cholewą, a widelec na stole” 🙂
PolubieniePolubienie
Komentarz wszedł z opóźnieniem niczym poczta… Książeczkę pełną anegdot i przepisów polecam. Świetne są nawet sentencje wygrawerowane na łyżkach: „Pamiętaj człowiecze, że cię niedługo na świecie”, Mnie kto skryje, bardzo mój pan bije. Widać, że już wtedy zabierali cudze łyżki.
PolubieniePolubienie
Ultra pewnie to zna, a i Wojtek pochłonął, ale skoro o zwyczajach i biesiadowaniu tu mowa, to podrzucam następny tytuł:
Damy i galanciO polskich zwyczajach towarzyskich. Książka Anny Zadrożyńskiej.
Smacznego! 🙂
PolubieniePolubienie
Miło mi Małgosiu poznać, nie czytałam. Dziękuję.
PolubieniePolubienie
„Zup nie znają…” też coś. Lepsze wrogiem dobrego. Czyli wodnistego.
W zupach też jest widać lepszy i gorszy sort, meh.
PolubieniePolubienie
Czyste zupy widać były rzadkością w staropolszczyźnie. Zawsze z dodatkami. Ale jak żyć bez zup?
PolubieniePolubienie
Czytając te opisy jadła znakomitego zauważam, że lepiej siedzieć za stołem i deliberować nad smakowitymi kąskami czekając aż służba usłuży, niż samemu, w pocie czoła, pichcić owe 😉
Serdeczności zostawiam wieczorową porą 🙂
PolubieniePolubienie
Dziękuję za serdeczności.
Też się rozmarzyłam, że służba choć umyje po ugotowaniu, bo nie mam zmywarki, ale widać mogę czekać, nawet majordomus się nie domyślił.
PolubieniePolubienie
Gdy pierwszy raz czytałam Krzyżaków dziwiłam się, dlaczego Zbyszko najtłuściejsze kawałki mięsiwa oddawał Danusi. Dzisiaj się cieszę, że nasze obyczaje kulinarne są inne. Też powtarzam, że w posiłku najważniejszy jest klimat, a ten nie kosztuje i pracochłonny nie jest. Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
Zdaje się że kolega pisarz odrobinkę „ubarwił” owe zwyczaje, bo najbardziej cenione było combry i szynki (udźce). Te pochodzące z dziczyzny szpikowano słoniną, jako że były tak chude, że wręcz suche. I owszem – tłuszcz powoduje, że mięso jest smaczniejsze, ale nie przesadzajmy – wybierano kawałki z tłuszczem, ale nie sam tłuszcz! 🙂
Ktoś może zapytać, dlaczego więc aż tak bardzo ceniono słoninę??? Dlatego, że dodatek smalcu ze słoniny powodował radykalne polepszenie innych potraw – żurów, jarzyn, zup, sosów, klusek, kaszy, pieczywa, wreszcie ziemniaków. Słonina solona była łatwa do przechowywania, tłuszcz i skwarki z niej jeszcze łatwiejsze, a nadawał się też do konserwacji niektórych przetworów mięsnych, jak chociażby kiełbasy. No i wreszcie największa zaleta słoniny – bardzo wysoka kaloryczność, przy małej masie – w zimie niezastąpiona przy ciężkich pracach, chociażby w lesie. Do tego przy niskiej temperaturze nie zamarzała na kamień, bo solona nie zawierała prawie wody. Czasy były inne – inne potrzeby.
A teraz okazuje się, że smalec jest już dobry i w umiarkowanych ilościach nie jest tak szkodliwy jak nam wciskano, a nawet zdrowszy od oliwy czy olejów różnych, jak chociażby słonecznikowy.
PolubieniePolubienie
Sama teraz zaczęłam czasem używać smalcu, który sama robię z kupionej słoniny. Kitowicz pisze o czarnej gęsi: „Rosół, barszcz, sztuka mięsa, bigos z kapustą, z różnego mięsiwa kawalcami, kiełbasą i słoniną, drobno pokrajanemi i z kapustą kwaśną pomieszanemi, i nazywano to bigosem hultajskim; daléj gęś gotowana z śmietaną i z grzybkami suszonemi, w kostkę drobno pokrajanemi, kaszą perłową zasypana. Gęś czarna, którą u pomniejszych panów zaprawiano tak: kucharz upalił wiecheć słomy na węgiel, w niedostatku czystéj, z bóta czasem na prędce wyjętéj, przydał do tego łyżkę lub więcéj miodu praśnego, przylał podług potrzeby jakiego octu mocnego, zmieszał z ową słomą spaloną, zasypał pieprzeni i imbierem, a zatém stała się gęś czarna, potrawa bardzo wzięta owych czasów i podczas największych bankietów używana.”
PolubieniePolubienie
Obecnie facet nie odda najtłustszego kawałka żadnej damie, bo ta by się obraziła, skoro cały czas na diecie.
PolubieniePolubienie
Nigdy nie byłam smakoszem i takich zabiegów wokół jedzenia nie rozumiem, a mięsa jadam mało, bo jakoś nie służy mi.
Tych wszystkich opisywanych luksusów jedynie możni zaznawali , łatwo było smakami sie rozkoszować, gdy inni przygotowali i potem posprzątali.
Musieli mieć zdrowie do takiego jedzenia. Kiedyś trafiłam na przepis na babkę słynnej Ćwierciakiewiczowej, do którego użyć trzeba było kopy jaj!
Masakra jakaś !
PolubieniePolubienie
Ależ nadal robi się ciasta z „kopy jaj”!!! I są absolutnie doskonałe!!! 🙂
Jotko, staram się wyjaśnić, że to my musimy mieć zdrowie, bo jemy jeszcze gorzej niż oni wtedy!!!
PolubieniePolubienie
A po ciastach: ”Trunki wielkim Panom były zwyczajne: rano herbata, czasem z mlekiem, czasem bez mleka, zawsze z cukrem, potém wódka gdańska, persico, cynamonka, dubelt-anyż, ratafia, krambambuła, i te dwie ostatnie były najdroższe, płacono kieliszek pół ćwierci kwaterki trzymający, po tynfie jednym. Napiwszy się po kieliszku, przejedli konfitur albo piernika toruńskiego”
PolubieniePolubienie
Jotko, do samego świątecznego sernika zużywam mendel jaj, a do zwykłych placków najmniej pięć. Nawet makaron robię praktycznie bez wody, tylko na jajkach. Kiedyś jajka i masło były niezdrowe, obecnie odwrotnie. Najważniejszy jest umiar, przecież nie jadamy codziennie serników, czy ciasta francuskiego…
PolubieniePolubienie
Bardzo dobry pomysł. Na Kartoflisku podamy głuszce z plackami ziemniaczanymi i kwiczoły z ziemniakami pieczonymi na ognisku.
Buziak z Loch Ness
🙂
PolubieniePolubienie
Hola, hola, powściągnąć apetyty… Na Kartoflisku muszą być kartofle, więc bęcwały macie u mnie zamówione.
PolubieniePolubienie
Zapomniałam dodać : marchwiańcowe bęcwały.
PolubieniePolubienie
A nadal nie mam pojęcia co to są te „bęcwały”?! 🙂
PolubieniePolubienie
😉 to zależy, Zenku, czy pytasz o pyszne kluski, czy o charakter – hihi!
PolubieniePolubienie
Jeżeli już, to o kluski – znaczenie potoczne znam. 🙂
PolubieniePolubienie
Bęcwały są kluchami z ziemniaków surowych i gotowanych, nadziane marchewką. Będą na Kartoflisku.
PolubieniePolubienie
aaaa, to już niechaj Ci Gospodyni wyjawi, jeśli zechce 😉
PolubieniePolubienie
Pewnie, że się podzielę:
http://podroze.gazeta.pl/podroze/1,114158,1900920.html
PolubieniePolubienie
Ultro bardzo ciekawy i interesujący wpis, wiesz, że ja to lubię 🙂
Ja też się posłużę cytatem z „Pana Tadeusza” _ A. Mickiewicza.
„Serwis ten był nalany ode dna po brzegi
Piankami i cukrami białemi jak śniegi:
Udawał przewybornie krajobraz zimowy;
W środku czerniał ogromny bór konfiturowy:
Stronami domy, niby wioski i zaścianki,
Okryte zamiast śronu cukrowwemi pianki;
Na krawędziach naczynia, stoją dla ozdoby
Niewielkie, z porcelany wydęte osoby
W polskich strojach; jakoby aktory na scenie,
Zdawały się przedstawiać jakoweś zdarzenie;
Gest ich sztucznie wydany, farby osobliwe,
Tylko głosu im braknie, zresztą gdyby żywe”.
To było piękne, to musiało być piękne. A nasza polska gościnność, aż do dzisiejszego dnia przetrwała. A to, że kiedyś umiaru w jedzeniu nie znano, to druga sprawa. Potrafiono przesiadywać przy stole od rana po wieczór z przerwą na wypróżnienie się. Kto miał, to jadł i obżerał się pieprzno, tłusto i szafranno. Jeszcze to szafranno to bym zniosła.
Pozdrawiam serdecznie.
PolubieniePolubienie
„Cielęcina szaro, cielęcina biało ze śmietaną, kury, kurczęta gęsi rumiano, indyki, kapłony, bażanty, baranina z czoskiem, prosięta, nogi wołowe na zimno z galaretą, wędzonka wołowa, a w Wielkiéj Polsce barania i wieprzowa. Wszystko to rozmaitemi smakami, do których zwyczajne zaprawy były: migdały, rozynki, kwiat, goździki, gałka, imbier, pieprz, szafran, pistacye pinelle, trufle, miód, cukier, ryż, cytryna, ale bardzo jeszcze natenczas mało, jako droga, bo po tynfie jedna sztuka najtańsza; nadstawiano kwasu potrzebę octami, daléj jeszcze: kiełbasy, kiszki z ryżem i wątrobne. Toż zwierzyna zające, sarny, jelenie, daniele, dziki, przepiorki, kuropatwy, kaczki dzikie, cietrzewie, ptaszki drobne, pasztety, pardwy na Rusi; z temi mięsiwami łączyli warzywa ogrodowe, jako to: marchew, pasternak, rzepę, buraki i kapustę słodką. Takowe potrawy dawano na pierwsze danie i było to wszystko gotowane i przysmażane, gdy zaś takie było, zwało się po francuzku: ragout, fricassée.”
PolubieniePolubienie
Cóż, na taką ilość i różnorodność potraw, aż ślinka leci. Kiedyś zapewne to wszystko było smaczne i zdrowe, dzisiaj raczej strach jeść tak wymyślne potrawy. Dlaczego? A kto ich tam wie czego oni do tego dodali.
Pozdrawiam serdecznie.
PolubieniePolubienie
A jeszczedodam o obiadach czwartkowych króla Stasia…
„A uczone obiady? znasz to może imię?
Gdzie połowa nie gada a połowa drzymie,
w których król wszystkie musi zastąpić ekspensa,
Dowcipu, wiadomości, i wina, i mięsa” – Kajetan Węgierski
Na koniec wnoszono trzy śliwki, co było sygnałem zakończenia obiadu. Bywało i tak, że znudzony król kazał podawać owe śliwki już po kwadransie i wychodził z sali ku rozczarowaniu uczestników. Toteż goście starali się, by rozmowa była żywa i interesująca.
PolubieniePolubienie
Ludzie są zabawni: „W Krakowie tylko samym był ten zwyczaj, że pierwszy czwartek postny przekupki sprawiały sobie ochotę, najęły muzykantów, naznosiły rozmaitego jadła i trunków, i w środku rynku na ulicy, choćby po największém błocie tańcowały, kogo tylko z mężczyzn mogły złapać, ciągnęły do tańca. Chudeuszowie i hołyszowie dla jadła i picia sami się narażali na złapanie; kto zaś z dystyngwowanych niewiadomy nadjechał albo nadszedł, na ten comber, wolał się opłacić, niż po błocie, a jeszcze z babami skakać.”
PolubieniePolubienie
Nie ma to jak samemu zrobić, wiem co jem.
PolubieniePolubienie
się zdenerwowałem tym tekstem 🙂 , bom dopiero co spożył chiński rosołek z torebki – smakował wysmienicie 🙂 …. pozdrawiam z francuskich Alp 🙂
PolubieniePolubienie
A było wcześniej pomyśleć, pulardę jaką zawekować i teraz tylko słoiczki otwierać, mięsko pachnące sosikiem wybornym zajadać.
Pozdrawiam i trochę promyków na południe proszę podrzucić.
PolubieniePolubienie
Umieli nasi przodkowie zjeść, oj umieli, a ilości przepastne owych potraw i ich mnogość o ból rozciągniętego do granic żołądka przyprawić mogą, aż dziw, gdzie im się te wszystkie dania mieściły. Do Twojego arcyciekawego opisu dodam za książką „Kucharz warszawski” z 1896 roku, że
Na „Obiad zwyczajny” składały się:
1. Zupa
2. Paszteciki
3. Sztuka mięsa z sosem
4. Pieczyste z kompotem
5. Jarzyna z garniturem
6. Legumina lub krem. Masło, ser, kawa.
Po takim obiadku zwyczajnym następowała:
„Kolacyja mniej wystawna” :
1. Ryby w całości na gorąco i majonez.
2. Potrawa z drobiu
3. Pieczyste, sałaty i kompoty.
4. Kremy i galarety.
O podwieczorkach wspominać już nie będę… ani o śniadaniach 😉
Pozdrawiam 🙂
PolubieniePolubienie
Myślę, że to był taki rodzaj szwedzkiego stołu… Każdy wybierał sobie, co pasowało. A ile osób za stołem?
„Kucharza warszawskiego” nie znam, więc dziękuję za podpowiedź.
PolubieniePolubienie
Bardzo smaczny blog i komentarze – trza tu częściej zagladać. Mój komentarz dotyczy autorki bloga oraz mojego alogicznego zachowania. Odbyto imprezkę na której nie od razu odkryto znakomitej jakości ogórcy kiszone. Obżarwszy się na miejscu, w uzgodnieniu za Naczelnym Kucharzem podprowadziłem jeden słoik ogórców który przebył trasę Nałęczów – Opole. Po wniesieniu wszystkich czamadanów do lokalu w miejscu zamieszkania usiadłem do słoika tychże kiszonych ktore w około kwadrans zniknęły.
Powyższe ogórcy posiadały wpływ na uaktywnienie procesów myślowych z ktorych to wynikła logiczna konkluzja.
Po kiego wiozłem słoik z zawartością skoro z miejsca zawartość wyżarłem. Mogłem zjeść na miejscu i nie wozić słoika.
Refleksja końcowa – masz papiery na robienie ogórków kiszonych.
Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
Zeszłoroczne ogórcy są faktycznie zakwaszone do imentu. Powinny być zagotowane po zakiszeniu, wtedy proces kiszenia zatrzymuje się, ale z kolei na zupę lepsze są niezagotowane, W tym roku dodam imbiru, czytałam, że wtedy mają ciekawszy smak. Zobaczymy. Będę pamiętała, aby zrobić więcej, skoro te smakowały.Zasyłam pozdrowienia i ukłony dla Żony.
PolubieniePolubienie
Jeżeli bardzo smakowały dwulatkowi, to do imentu zakwaszone być nie mogły, a jedynie w sam raz!!!
Imbir dodawałem do kimchi – trudno powiedzieć na ile ciekawszy był smak, bo to potrawa wielce specyficzna. 😀 😀 😀
Słoiki podobno teraz bardzo modne są? Ciekawe czy pijąc z takiego nadal trzeba „elegancko” odchylać mały palec? Nie mam nic przeciwko użyciu w potrzebie słoika, zamiast i filiżanki, ale czy pretensjonalność dotyczy także takich sytuacji???
No i wreszcie kwestia stosowności naczyń i sztućców jednorazowych – na ostatniej imprezie doszedłem do wniosku, że w zasadzie można by użyć zamiast nich zastawy srebrnej i porcelanowej, ale czy to aby nie byłaby pewna przesada? O zgrozo, stwierdziłem brak widelca do nakładania ryb i specjalnych zestawów do jedzenia śledzi!!!!
Z drugiej strony, na imprezie zebrała się pewna, dość wybrana grupa (co tu dużo mówić) blogerów – może jako organizator popełniłem całą serię nietaktów i niezręczności???? O losie podły i nieszczęśliwy!!! Jak teraz żyć??? 😀 😀 😀
PolubieniePolubienie
Zenonie, szpan i celebracja mija, zaś obecnie szczytem wytworności staje się postawienie słoika ze śledziami, czy sałatką na środku w eksponowanym miejscu. Odchylać palca takoż nie musimy.
Woda w moich ogórcach jest wcześniej zagotowana z przyprawami, ponieważ czasem suszyć musi, więc zakwaszona woda najlepsza na KACENJAMER. Polecam.
PolubieniePolubienie
Zjawisko „suszenia” na tej imprezie do tej pory nie było znane, tak więc dobroć tych ogórków jest sama w sobie słuszna!!! 😀 😀 😀
PolubieniePolubienie
Musowo musiała to być woda…
Mnie to nawet od wąchania oparów alko suszy.
PolubieniePolubienie
Woda??? A broń Boże! A któżby tak niecnie postępował!!! 😀 😀 😀
PolubieniePolubienie
Niektóre przyjęcia kończyły się sponiewieraniem: „Pijąc tedy na przemianę raz owę mieszaninę wina z gorzałką, drugi raz piwo, prędko się i niewielkim kosztem popili. Popiwszy się, wywracali się, i tam zaraz, gdzie który padł, spali przy stole, pod stołem, pod płotem, na środku ulicy, w rynsztoku, w błocie, gdzie kogo nogi taczające się zaniosły” – pisze Kitowicz.
PolubieniePolubienie
Zgłaszam niesmiało pytanie.
Czy ogórcy z imbirem otoczenie jest w stanie znieść ?.
Pozdrawiam słonecznie
PolubieniePolubienie
Spróbuję najpierw na małosolnych, do odważnych świat należy Szanowny Piotrze.
PolubieniePolubienie
A, tu o jedzeniu mowa i nie czytałam wszystkich komentarzy, ale tak mi się skojarzyło, że nikt z ówczesnej arystokracji nie wziąłby do ust dzisiejszych czipsów, hot- dogów , kebabów i innych współczesnych „smakołyków”, które zdrowia nam niestety nie dodają.
Gdyby oni wiedzieli, co my teraz jemy…
PolubieniePolubienie
Najciekawsze – co pili na kaca: ” Ad perpetuam rei memoriam. Była to mieszanina z piwa, z wina francuzkiego, z soku cytrynowego cukrem osłodzona i chlebem utartym zakruszona. Tym się chłodzili z rana po wczorajszém przepiciu. Przytoczyłem trochę o pijaństwie z okazyi puharów, napiszę więcéj o nim w swojém miejscu, skończywszy o stołach.”
PolubieniePolubienie
Nasza polska gościnność jest znana od wieków. Nie tylko dostatnio się jadło na dworach ale też piło dość mocno.
Pozdrawiam serdecznie Ultro:)
PolubieniePolubienie
A po jedzeniu należało przepić do każdego: ” Najprzód gospodarz po odbytéj sztuce mięsa nalał w mały kieliszek wina, i pił nim zdrowie wszystkich siedzących u stołu, począwszy od osoby najgodniejszéj do ostatniéj, za wymienieniem każdéj znacznéj osoby przytykając do ust i odejmując kieliszek, a skończywszy dystyngwowanych, resztę stołowników, wymieniał jednego po drugim własnym nazwiskiem lub téż powszechnym WPana, zdrowie.”
PolubieniePolubienie
Jeść to tych potraw może bym i nie chciał ale jak się o nich czyta ! Bardzo ciekawy jest Twój wpis. Rozmarzyłem się kulinarnie 🙂 Pozdrawiam
PolubieniePolubienie
A ten fragment mnie z kolei zadziwił: „Niektórzy kucharze, żeby się lepiéj popisali z doskonałością swoją, gotowali ryby w sosie mięsnym, a do karpia kładli na spód słoninę”
PolubieniePolubienie
Coś jakby glutaminian sodu w dawniejszym wydaniu. 🙂 Natomiast dlaczego do karpia słoninę to nie wiem, ale też i nie wiadomo do jakiego karpia??? 🙂
PolubieniePolubienie
Szukali smaków?
Niedawno oglądałam śledzie w czekoladzie. Chyba wolę karpia ze słoniną.
PolubieniePolubienie
sławetny smak „umami” to właśnie na bazie mięsa lub glutaminian 😀
PolubieniePolubienie
Ten tłuszcz w mięsie najbardziej umami.
PolubieniePolubienie
Nie miałam pojęcia, że w dawnych czasach jadło się bęcwały 😉 Bardzo ciekawy wpis, który dał mi lepszy obraz jak to drzewiej bywało. Oj, trza się było spowiadać z grzechu obżarstwa 😉
PolubieniePolubienie
A to wszystko wina kucharzy, to oni te delicje robili. „Różnica także nastała miedzy kucharzami, jedni byli z nich do gorących potraw, to jest do warzonego, i ci byli drożsi, drudzy do pieczystego, i ci byli tansi; nazywali się pasztetnikami, lubo nie do samych tylko pasztetów należeli, ale do wszelkich potraw z pieca wychodzących, jakoto: torty, ciasta, leguminy, mięsiwa i zwierzyny, które przemysł kucharski nie w rądlu ani na rożnie, ale w piecu przyprawiał. „
PolubieniePolubienie
Lubię spoglądać w przeszłość dlatego zawsze z przyjemnością czytuję o tym, jak wyglądało życie naszych przodków. Dziękuję.
PolubieniePolubienie
To ja dziękuję za pobyt, z przyjemnością się czyta Twoje wpisy.
Serdecznie pozdrawiam i życzę miłego weekendu.
PolubieniePolubienie