U doktorostwa i naczelnikostwa w odwiedzinach

W czasach pandemii każdy ma możliwość przystanąć, zwolnić, wrócić do czasu, który został w tyle. Bo widzisz Bexo, czasem z zaplanowanej narracji zostaje nitka z linią melodyczną i ona nadaje sens życiu.

Tu przerwa aż osika za domem zadrżała z tego smutku.

Na moje zainteresowanie Krakowem wpływ miało mieszkanie w starej kamienicy na ulicy Dietla u państwa doktorostwa, gdzie w zamian za mieszkanie udzielałam synowi korepetycji. Nie dostałam akademika, Chrzanów był za blisko Krakowa. Doktorowa, czyli żona lekarza, była życzliwa, lubiła wspominać czasy Franciszka Józefa, puszczała wiedeńskie walce i z dumą opowiadała o tym, że jest prawdziwą krakuską, bo stąd pochodzi jej czwarte pokolenie.

Złośliwcy twierdzą, że miasto jest duszne, pielęgnuje tradycję w sposób zaściankowy. Wiadomo, że Kraków ma taką lokalizację „wądolną”, (wądół – dół, jest ulica o tej nazwie) o przewiew trudno, więc nie ma się co dziwić, że środowisko miasta jest hermetycznie zamknięte. Cóż, nie ma przewiewu. Poza tym, jak się ma „Cafe Dym”, to jak może być czyste powietrze?

Państwo doktorostwo powiedziało prorocze słowa, że wystarczy parę lat, aby wrosnąć w miasto, przejąć tradycje, przywiązać się do miejsc i polubić tutejsze zwyczaje, także te dotyczące tytułów.

Tytułomania

Na ulicy co rusz spotykało się jakąś wielkość, więc należało skłonić się nisko, by pozdrowić przechodzących. W dobrym tonie było odpowiadać: dzień dobry pani doktorowo, chociaż kobieta była jedynie żoną lekarza. Słychać było: uszanowanie pani starostowo, kłaniam się pani docentowo, jak zdrówko, pani generałowo, miło widzieć panią naczelnikową… Każda z tych pań tytuły miała po mężu, sama najczęściej nie pracowała, zajmowała się domem i rodziną.

U doktorostwa bywała socjeta, więc po sumie w kościele Mariackim przychodziło profesorostwo na herbatę, z kolei naczelnikostwo po południu przychodziło na sernik wiedeński, w którym specjalizowała się pani doktorowa. Opowieściom nie było końca, a to o warzelni piwa w kamienicy Sub Pavone, czyli „Pod Pawiem” na ulicy Jana 30, a to o miejskim targowisku na placu Szczepańskim, a to o lekach. W aptece Pod Złotym Tygrysem sprzedawano wino na zaraźliwe choróbska. Nie wiadomo, dlaczego teraz takiego wina nie sprzedają, skoro tamto pomagało, to może by tak spróbować sprzedawać. Najwyższy czas naukowcom podpowiedzieć. Z dumą opowiadano o najwyższym budynku, prawdziwym drapaczu chmur, całe siedem pięter (!), czyli o Komunalnej Kasie Oszczędności. Plotkowano o przedziwnej modzie bananowych spódnic, gołych nogach dziewcząt. Bez pończoch? Też coś!

Krakowskie matrony zawsze miały jakieś „ale” do wszystkiego, wszędzie znalazły zgorszenie. Moja długa, bo za kolano, spódnica była wciąż za krótka, podobnie za krótkie były włosy – ozdoba kobiety. Najtrudniejsze do przełknięcia były spodnie. Dziewczyna? Jak rozróżnić płeć?

Tu przerwałam, aby echo grało

Pan doktor miał na drzwiach tabliczkę „Doktór”, chociaż był tylko lekarzem; doktorowa była kasjerką w teatrze, więc mogłam korzystać z wolnych biletów. Do pracy chodziła ubrana w elegancką białą bluzkę z koronką i czarną spódnicę, na szyi nosiła perełki. Dbała o schludność. Przed moim wyjściem na spektakl lustrowała mnie z góry na dół, czy aby odpowiednio jestem ubrana, skoro idę do teatru. Oczywiście że byłam, ponieważ miałam jedną, jedyną „małą czarną” sukienkę, tylko dodatki się zmieniały.

Pytajnik niczemu się nie dziwi

Pewnego razu zostałam zaproszona na imieniny pani naczelnikowej, która była siostrą doktora. Włożyłam kapelusz na głowę, torebkę pod pachę, w rękę prezent książkowy. Zebrana była sama rodzina, a jednak słyszałam tytuły: „pani mecenasowo, proszę sałatkę”, „panie doktorze, pana zdrowie”, „pani docentowo, proszę skosztować mojej buchty”, Co na stołach? Na bogato pyszniły się ptysiowe łabędzie nadziewane kremem, mnóstwo pracowicie drobno krojonych sałatek od jarzynowej po porową, wędliny, piętrowe ciasta z zielonym anyżem. Jedzenia nie było dużo, kanapki, ciasto drożdżowe i obowiązkowo sernik. Ale w zastawie trudno było się połapać. Mogę się w końcu przyznać, ponieważ do tej pory nie rozróżniam, jaki kieliszek do czego, więc musiałam podglądać, który kieliszek do wody, który do białego wina, a który do czerwonego.

Czas na zsumowanie

Ze smutkiem stwierdzam, że dziś do mebli z IKEI, zwykłych szklanek, kubków i piwa na stole tytuły nie pasują.

Ten współczesny Kraków niby ma swój prestiż Ale na tej najważniejszej Prestigions Street, czyli ulicy Floriańskiej, jest… stajnia. Poznasz ją po zapachu… wiadomego kadzidła. A w niej „Święta Krowa”, jak na stajnię przystało w królewskim mieście. Krowa jest, a jakże, ale mleka nie ma, za to jest wyśmienity grzaniec.

Jeśli myślisz, że tytułów dziś nikt nie używa, to jesteś w błędzie. Zajrzyj na stronę Wachmistrza http://pogderankiwachmistrzowe.blogspot.com/

Wielcem rad temu spotkaniu i za życzenie, które odwzajemniam okrutniem obligowany:)” , Bóg Zapłać za życzenie tak w dzisiejszych czasach cenne:) WMPanu podobnie, jako i familijantom Waćpana:)

33 uwagi do wpisu “U doktorostwa i naczelnikostwa w odwiedzinach

    1. tetryk56

      Stąd też pojawiło się ironiczne wyjaśnienie:
      Jaka jest różnica między panią doktor a panią doktorową? Taka, że ta pierwsza zarobiła na swój tytuł głową…

      Polubione przez 2 ludzi

      1. stopociechblog

        Doktorowa to tylko żona doktora. Mój mąż jest dyrektorem liceum, nie chciałabym by nazywano mnie dyrektorową. Nadal wolę Basię 😊

        Polubione przez 1 osoba

  1. Un relato como para sumergirse en tu adorada Cracovia. Una historia fascinante que recorre lis recuerdos que se han vivido con intensidad y pasión. Calles e idificios que permanecen de pie pero con otros ambientes. ya no rurales sino de la ciudad moderna que camina hacía los años del progreso. Aunque ahora detenido por el virus.
    Diafruté la lectura. Tienes una manera exquisita de exponer el toque especial a tu escritura que la muy entretenida.
    Un gran abrazo y espero que te estes cuidando.
    Manuel

    Polubione przez 1 osoba

    1. krystynaczarnecka@wp.pl

      Ja spotkałam się również z tytułem panstwo inżynierostwo, na jednym z przyjęć u znajomych. Ciekawostka. Serdeczne pozdrowienia znad sztalug malarskich przesyła Krysia

      Polubione przez 1 osoba

  2. W niektórych domach z Ikei tytuły wręcz się ukrywa. Jakby to jakiś wstyd był choć często tytuł naukowy zdobyty jest ciężką pracą i po latach wyrzeczeń. Dlatego jestem za tytułowaniem. Dla mnie nawet „pani doktorowa” brzmi sympatycznie na co zapewne oburzą się feministki 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  3. tetryk56

    Znana jest anegdota o warszawskim filozofie i bon-vivancie Franzu Fischerze, który został swego czasu zaproszony do krakowskiej restauracji. Kelner, zebrawszy zamówienia od znanych sobie profesorów, mecenasów etc. z zakłopotaniem zapytał wpierw nowego gościa:
    – Bardzo przepraszam szanownego pana, ale jakim tytułem zwracać się do szanownego pana, aby go, nie daj Boże nie urazić?
    Franz, nie zastanawiając się zbytnio, odparł:
    – Ach, mów do mnie po prostu: Boże Ojcze!

    Polubione przez 4 ludzi

  4. Ewa2

    Pani doktorowa, profesorowa czy inna zawsze jednak kojarzyła mi się z zawodem czy statusem małżonka, dlatego o wiele lepiej dla mojego ucha brzmi pani doktor, czy profesor.
    Jednak jak człowiek za młodu nasiąknie to mu się trudno przestawić.
    Byłam chyba w 7 klasie kiedy w małym miasteczku brzydko mnie potraktowano z powodu rybaczek (takie spodnie były wtedy modne), które miałam na sobie.

    Polubione przez 2 ludzi

  5. Watra

    Gdyby tak jeszcze tymi wszelakimi tytułami można było zmierzyć wielkość człowieka w człowieku, można by to kontynuować, chociaż ja osobiście bym do tych reguł nie przystawała.

    Polubione przez 3 ludzi

  6. Skoro tak wspomniałaś o tytułach….w aptekach nadal używa się tytułu: „pani magister”. Nigdy tak nie powie młodsza osoba, ale starsza…zawsze! 🙂
    Młodzi traktują nas jak sprzedawczynie leków 😉 I tyle. Kiedyś cisza była w aptece niczym makiem zasiał. Teraz panuje gwar (w normalnych czasach), dzwonią telefony, dzieci przewracają aptekę do góry nogami; koleżanki, które spotkają się u nas przepadkiem, zapominają po co przyszły, bo tak pochłania ich rozmowa. Katastrofa! Nie można się skupić, żeby sprawdzić, czy recepta jest dobrze wypisana. Starsi, którzy pamiętają dawne czasy, zachowują się zupełnie inaczej 🙂

    Fajne masz wspomnienia 🙂 Mieszkałaś dosłownie rzut kamieniem ode mnie 😉
    Uważaj na siebie! 🙂

    Polubione przez 1 osoba

    1. Ja mieszkalam kiedys w Jaworznie. Do Chrzanowa jezdzilam na wagary;) do Krakowa na zakupy. Moja mama tez do aptekarza zwraca sie tytulem magistra. Poniewaz jestem dzieckiem komuny tytuly kojarza mi sie z panem docentem, panem inzynierem itp. Nie lubie tytulomanii no chyba ze sie jest jakims hrabia;)

      Polubione przez 1 osoba

  7. Okropne było tytułowanie tych często prymitywnych kobiet zasługami ich mężów, też często kretynów. Moje doświadczenia dotyczą środowiska „sztabowców”, czyli wyższych oficerów LWP. Tych majorów i pułkowników, którzy nie potrafili się czasem wysłowić, ich małżonek, z którymi można było dyskutować tylko o dzieciach albo gotowaniu… Te majorowe i kapitanowe, roztyte baby bez własnego światopoglądu, wygladające jak kuchty (Nie mówię o paniach kucharkach), choćby miały na sobie suknie od Diora. I całe to lizanie się po tyłkach, w zależności od szarży. Brrr, mam „abwersję” tytularną.

    Polubione przez 1 osoba

  8. Tytułomania ma się dobrze i to nie tylko w Krakowie, może to podnosi jednych na duchu, innych na piedestał wynosi, nawet zwykłe magistry lepiej się czują z mgr przed nazwiskiem.
    Bywało, ze na nagrobkach czytałam tytuły wszelakie, choć niby wszyscy wobec Boga równi…
    Zdrowia i ulgi dla oczu życzę:-)

    Polubione przez 2 ludzi

    1. Parokrotnie udostępniłem swoje rozważania na ten sam temat : Tytulomania, nie do wytrzymania… Wyrażałem tam swój negatywny stosunek do tego zwyczaju. Zauważyłem jednak, że komentatorzy wyrażali się ze zrozumieniem dla ludzi kultywujących dawne obyczaje.

      Polubione przez 1 osoba

  9. Krakówek. Pod koniec czerwca miałem spędzić tam kilka dni. Mieszkanko w jednej z secesyjnych kamienic było już zarezerwowane ale przeszedł ten korona i wszystko rozwalił. Szkoda 😦

    Polubione przez 1 osoba

    1. Ewa2

      Nie tylko na Lubelszczyźnie, po tej stronie Wisły też. Jak się planowało imieniny rodzinne to się liczyło; przyjdą Kazikowie, Andrzejowie, Henrykowie…

      Polubione przez 3 ludzi

  10. Witaj, Ultro.

    Trochę to zabawne, a trochę jednak smutne.
    Szczególnie, gdy pomyśli się, ile takie „prawo” do odmężowskiego tytułu wymagało zabiegów. I że bywało jedynym rodzajem „splendoru” dostępnym kobietom…

    Pozdrawiam:)

    Polubione przez 1 osoba

  11. Iwona Zmyslona

    Na wsiach, to i pani aptekarzowa była znakomitością, tak przynajmniej wynikało ze wspomnień mojej matki. Przed wojną bardzo starannie sprawdzano życiorys kandydatki na żonę oficera. Wnoszę, że masz się dobrze, niechaj zdrowie dopisuje nadal. Serdecznie pozdrawiam i dziękuję za życzenia na moim blogu.

    Polubione przez 1 osoba

  12. „Na bogato pyszniły się ptysiowe łabędzie nadziewane kremem, mnóstwo pracowicie drobno krojonych sałatek od jarzynowej po porową, wędliny, piętrowe ciasta z zielonym anyżem…” Oblizuję się na „widok” w myślach i zachwyca mnie mistrzowska kompozycja słów… Ściskam, jak zawsze najmocniej 🙂

    Polubione przez 1 osoba

  13. Ultro okoliczności Ci sprzyjały, ale ja myślę, że ta znajomość Krakowa i wszelkie Twoje przebogate zainteresowania zawdzięczasz swojej wrodzonej ciekawości , otwartości i inteligencji
    Pozdrawiam z podziwem i życzliwością i z wiarą, że jeszcze nie raz nasz zaskoczysz niesamowitymi opowieściami i fantastycznym poczuciem humoru, Buziole:)):)):))

    Polubione przez 1 osoba

  14. Morgana

    A ja mieszkam między Chrzanowem i Krakowem 🤗
    Pamiętam takie tytułowanie z dawnych czasów, to były przyjemne czasy 🧡
    Bardzo lubię Twoje ciekawe wpisy i poruszaną tematykę 🥰
    Pozdrawiam cieplutko 🌻🍓🧁☕🙋

    Polubione przez 1 osoba

Dodaj komentarz